poniedziałek, 7 stycznia 2019

Z rodziną najlepiej

Jest to parodia dlatego proszę czytać z przymrużeniem oka. Absurd sytuacji jest celowy.
Eva jest zakochana, jednak nikt nie wie w kim. Kto jest jej ukochanym i jak jej przyjaciele na to zareagują?



Tego dnia Don Wei był wściekły jak nigdy. Jego mała córeczka oświadczyła, że wreszcie znalazła sobie chłopaka. Była przy tym taka podekscytowana. Ojcowski instynkt próbował wyprzeć z niego te myśli. Nie liczyło się dla niego to, że jest już dorosła. Dla niego zawsze będzie małą dziewczynką, którą musi chronić za wszelką cenę. Niestety będzie musiał go poznać na obiedzie i patrzeć jak Eva szczerzy się do niego. Szlag go trafiał na samą myśl. Chodził po domu cały dzień w różowym fartuszku przygotowując obiad, jednocześnie mrucząc złorzeczenia w kierunku człowieka, który chce mu odebrać córkę. Dodając kolejne składniki do gulaszu wpadł mu do głowy plan. A gdyby tak wrzucić mu do dania truciznę? Najlepiej taką żeby zwijał się z bólu. O tak, to był wspaniały pomysł.

Don z szatańskim uśmiechem na ustach zaczął pocierać ręce ciesząc się swoją genialną myślą. W jego umyśle wszystko to wydawało się wyjątkowo piękne i trafione. Już widział tego cholernego dupka jak upada na ziemię i prosi o pomoc. Nie żeby nie próbował tego w przeszłości. Tylko wtedy to były mocne leki przeczyszczające. Gdy tylko Eva zamknęła się w pokoju z jakimś chłopcem po chwili słyszał jak ten wybiega z prędkością światła żeby zdążyć do ubikacji. „Pech” chciał, że Don też musiał wtedy skorzystać i takim sposobem przytrzymywał chłopaka do samego końca. Nie zapomniał błagalnych jęków owej ofiary proszącej o możliwość skorzystania z toalety. Jak na prawdziwego ojca przystało, siadał na wannie, brał telefon do ręki i grał w Angry Birds, z wyrazem twarzy przypominającej diabła. Gdy był menadżerem w firmie prawie nikt nie odważył się mu przeciwstawić, ale gdy wchodził w tryb ojca nie było takiego stworzenia we wszechświecie, które byłoby w stanie zatrzymać jego mordercze zapędy, gdy Evie coś groziło. Oczywiście w jego mniemaniu największym zagrożeniem byli mężczyźni. Był okres czasu kiedy wpadł w taką paranoję, że nawet Ricka trzymał z dala.

Zdarzało się, że zapraszał potencjalne ofiary „na miłą” pogawędkę. W rzeczywistości odsłaniał wtedy swój sejf, w którym widniał imponujący zestaw różnorodnych broni gotowych do użytku. Zawsze wyciągał z niego największy karabin i zasiadając do biurka odpalał cygaro i czyścił broń. Po przeciwnej stronie ustawiał krzesło, które nie należało do najwygodniejszych, a strachu dodawało jego lodowate spojrzenie mówiące: „jeśli mojej dziewczynce stanie się krzywda, twoje flaki przyozdobią dom twoich rodziców”. Zdecydowanie pomagało. Zagrożenie znikało, a Don po kolejnym zawodzie miłosnym córki mógł być cudownym tatusiem, który wspierał ją w tym okropnym czasie. Zawsze wtedy siadali na kanapie, a ona się w niego wtulała i wylewała cały żal. Zupełnie jak wtedy gdy była malutka.

Jednak są dwa wyjątki, które do tej pory nie odpuszczają i choćby nie wiadomo jak się starał nie może się ich pozbyć. Jordan i Aikka. Obaj ciągle walczyli o jej względy. Nie żeby nie był wdzięczny Jordanowi za całe poświęcenie, którego się dopuścił zostając Avatarem, ale nie wyobrażał sobie żeby jego mała dziewczynka miała być daleko od niego na obcej planecie. Cóż, zdarzało się też że nawet ci dwaj musieli nagle pobiec do toalety. Nie zapomniał jak ten upadły książę od siedmiu boleści wyznawał swoje uczucia Evie. Już miał ją pocałować, ale zamiast tego przeprosił i szybko pobiegł w kierunku ubikacji. Misja spełniona. Mógł odetchnąć. Przynajmniej wtedy. Okazało się, że ten podstępny szczur zrezygnował z korony po to, żeby być z „ziemską księżniczką”. Został wygnany ze swojej planety i przybył na ziemię, żeby oświadczyć się Evie. Po tym jak odmówiła, Aikka postanowił zostać ulicznym grajkiem i każdego dnia śpiewać o swojej niespełnionej miłości. Eva miała na tyle serca, że postanowiła go przygarnąć. Nawet zbudowała z nim specjalna budę dla tego ogromnego stworzenia – G`dara – przed domem.

Zastanawiając się nad trucizną stwierdził, że lepiej wymyślić coś mniej ingerującego w czyjeś życie. Gdyby trafił do więzienia córka byłaby jak odsłonięty cel. A na to nie może pozwolić. Pora zastanowić się nad innym sposobem. A może jednak...


Tego dnia Eva była szczęśliwa. Wreszcie miała przedstawić ojcu swojego ukochanego. Idąc drogą otuliła się szczelniej szalikiem, aby uchronić się przed śniegiem i myślała jak przekazać wszystkim wiadomość o tym kto jest jej wybrankiem serca. O ile ona wiedziała, że jej mężczyzna życia jest najlepszą osobą jaką w życiu spotkała o tyle inni mogą tego nie zrozumieć. Od kiedy wróciła z Obana przyrzekła sobie, że będzie żyć jak chce. Nie pozwoli, żeby znowu ktoś jej dyktował swoje zasady. Szczególnie tata. On musiał zrozumieć, że jego córka już nie jest taka mała. Swoją drogą jego okazywanie uczuć było czasem wyjątkowo… uciążliwe. Co roku w święta przebierał się za świętego Mikołaja i pytał głosem sympatycznego staruszka co taka dziewczynka jak ona chciałaby zobaczyć pod choinką. Tak naprawdę marzyła tylko o tym, żeby wybić z głowy te straszne momenty. W każde urodziny budził ją w fartuszku z motywem królika, różowymi kapciami i sztucznymi uszami na głowie podając śniadanie. Podczas gdy inni dawali jej prezenty związane z mechaniką i ścigaczami, on zawsze dawał jej lalki Barbie, lub domek dla lalek. Jej pokój do osiemnastego roku życia przypominał wielką landrynkę. Nie chciała mu robić przykrości, ale wreszcie się zbuntowała i doszli do jako takiego kompromisu. Tak, zdecydowanie czasem stara się aż za bardzo. Jednak tym razem nie odpuści. Będzie musiał zaakceptować jej chłopaka czy mu się to podoba czy nie. Jeszcze zostaje kwestia tego jak powiedzieć o tym Jordanowi i Aicce. Naprawdę ich kochała i to bardzo, ale nie tak jak oni by chcieli. Jej były partner odwiedzał ją co jakiś czas. Bardzo się starał o jej względy i całkiem nieźle mu to wychodziło. W końcu był Avatarem i świetnie opanował swoje moce. Wiedział co zrobić żeby wprawić dziewczynę w osłupienie. Gdy koleżanki widziały ją z nim na mieście, zieleniały z zazdrości. Z Aikką cały czas utrzymywała kontakt, a po tym jak został wygnany zamieszkał z nią. Nie zapomni jak Jordan i Don się wściekli. Ten pierwszy nie potrafił nad sobą zapanować i przez potężne wyładowania mocy puścił z dymem pół domu. Tak w zasadzie to była mu wdzięczna. To było jedno z tych niewdzięcznych spotkań kiedy ojciec zachowywał się jak wariat. Łapał ją za policzek i mówił jak do dziecka: „Kto ma dzisiaj urodzinki? Kto jest już dużą dziewczynką?”.

Poza tym Aikka ciągle chodzi z tym cholernym ukulele i śpiewa jej serenady. Nawet nauczył się kilku rosyjskich piosenek. Z jakiegoś dziwnego powodu poczuł ogromną sympatię do tego państwa. To naprawdę mile łechtało jej ego, ale nie chciała mu robić nadziei. Dodatkowo jego kłótnie z Jordanem wcale nie pomagały. Gdy się spotykali wszyscy razem prędzej czy później dochodziło albo do rękoczynów albo wymiany magii między nimi. Raz się zdarzyło, ze Jordan skończył łysy z ogromnie długą brodą, a Aicce wyrósł ogon jak u szopa, ale miarka się przebrała kiedy książę został przemieniony w żabę, a szanowny władca wszechświata zaczął śmierdzieć jak skunks. Mimo że mieli wtedy obaj u niej nocować wyrzuciła ich przed dom. Próbowali spać w domku G`dara, ale nawet on się ich pozbył. Pewnie też miał dosyć tych głupot.

Na obiad zaprosiła wszystkich z drużyny Ziemi. Stwierdziła, że lepiej mieć to za sobą. Może nie będzie tak źle? O czym ona myślała? Będzie tragicznie. Don upiecze jej chłopaka na rożnie, ale wcześniej Aikka z Jordanem rozszarpią go na strzępy, później zszyją i dopiero wtedy przekażą go na ofiarę. Jej życie nigdy nie będzie normalne.
Gdy przybyła do parku widziała go już z oddali. Miał na sobie elegancki garnitur i ogromną, krwiście czerwoną różę. Eva uśmiechnęła się promiennie i pobiegła w jego stronę zarzucając mu ramiona na szyję. Objął ją w pasie i delikatnie pocałował. Następnie podniósł lekko z ziemi i posadził na swoim barku.

- To dla ciebie księżniczko – powiedział nieco zachrypniętym głosem podając jej kwiat – tęskniłem za tobą.

- Dziękuję ci. Też za tobą tęskniłam – odebrała prezent patrząc na niego z miłością w oczach. I jak miałaby go nie kochać?


Tymczasem w domu Wei`ów Don nadal przygotowywał posiłek jednocześnie rozmyślając jak odstraszyć gówniarza. W głowie miał mnóstwo pomysłów od udawania szaleńca przebranego za królika przez wmówienie mu, że siedział w więzieniu za morderstwo po pokazanie chłopakowi piwnicy w której stworzył salę tortur. Jednak postawił na klasyk, czyli biuro, cygaro i broń.

Wyciągając talerze z szafki usłyszał jak ktoś wchodzi do domu. Dobiegł go smutny głos:

- Dzień dobry panie tato. Czy mogę w czymś pomóc?

- Aikka – odpowiedział tonem pełnym jadu – przypominam ci, że nie jestem ani nie będę twoim tatą.

- Teraz już chyba nie. Moja księżniczka ogłosiła, że przedstawi swojego narzeczonego. Schodzę na drugi plan.

- Nigdy nawet nie byłeś na pierwszym. Bierz te talerze i zacznij rozkładać na stole.

- Oczywiście – zabierając się za pracę zaczął śpiewać balladę o trudnej miłości.

Don obserwując chłopaka nie mógł się nadziwić jego zmianie. Luźne jeansy z przetarciami, sportowe buty, kolorowy t-shirt, przewiązana w pasie koszula w kratę i czapka nie wskazywały na to żeby był kiedyś księciem. Raczej przypominał teraz jakiegoś hipstera. Pokręcił głową i już miał nalewać zupy do naczynia gdy usłyszał dźwięk teleportacji w salonie. Jordan. Nienawidził gdy to robił. Na początku gdy jeszcze się uczył zdarzyło mu się trafić do ubikacji w momencie kiedy Don był na „posiedzeniu”. Ależ mu wtedy zmył głowę. Od tamtej pory były strzelec bardziej się skupia na tym co robi, chociaż nie przeszkadzało by mu trafić do pokoju Molly w momencie gdy ta się przebiera. Chociaż lepiej nie. Może jest Avatarem, ale żadna potęga nie może się równać z siłą Dona – taty.  

- Cześć wiewióro. Widzę, że Molly nadal się ciebie nie pozbyła.

Aikka zawarczał i odszedł w swoją stronę. Widać nie miał ochoty na kłótnie.

- Cześć tatusiu! Co tam? – krzyknął wesoło Jordan wchodząc do kuchni i klepiąc Dona po plecach.

- Widzę, że w przeciwieństwie do Aikki humor ci dopisuje. Czyżby Eva nie powiedziała ci o dzisiejszym obiedzie?

- Powiedziała, ale długo to nie potrwa. Spokojnie tato, pozbędę się tego gościa, a wtedy znowu będziesz mógł odetchnąć i nacieszyć się swoim przyszłym zięciem – powiedział to próbując przytulić Dona, jednak ten szybko ostudził jego zapał.

- Powiem ci to samo co temu cholernemu księciu. Nigdy! – odpowiedział i odszedł sprawdzić salon.

- Jeszcze zmieni zdanie gdy pojawią się dzieci.

- A tak w ogóle widział ktoś Ricka?! Znowu nie odbiera telefonu!



- Tak się cieszę, że wreszcie cię przedstawię! Tylko proszę bez głupich akcji - powiedziała Eva.

- Postaram się królewno, ale to może być trudne. O twoim ojcu krążą legendy. Podobno ma w domu salę tortur.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Jest nieco surowy, ale zazwyczaj był miły. Przynajmniej jak na niego. Z resztą nie ma co się zastanawiać. Decyzja podjęta, więc idziemy.

- Oczywiście najdroższa.



- Panie tato, czy tak jest dobrze? Talerze są w odpowiednich odległościach? – zapytał Aikka w momencie kiedy usłyszał dzwonek.

- Tak jest dobrze. Idź otworzyć drzwi. Mam nadzieję, że to Rick.

- Już idę.

Gdy Aikka wyszedł, Don zauważył że Jordan kombinował coś przy talerzu księcia.

- Co ty do cholery robisz?!

Avatar zamarł i przez chwilę zastanawiał co zrobić.

- Ja tylko… przecieram talerze… żeby błyszczały.

Don spojrzał na chłopaka jakby był niespełna rozumu i pokręcił głową.

- Panie tato, przyjaciele Molly przyszli. Stan i Koji.

- Nareszcie  jesteście. Jeszcze chwila i doszłoby do podwójnego morderstwa. Gdzie jest Rick?

- Nie widziałem go panie Wei, ale mamy coś dla pana – powiedział Koji.

- Mam nadzieję, że to maczeta o którą prosiłem w zeszłym roku.

- Nie, ale na pewno się pan ucieszy. To fartuch z najnowszej kolekcji Madame Violet.
Stan podał mu prezent. Fartuszek okazał się być całkowicie w jego stylu. Fioletowy-różowy, z krzykliwym brokatem i dwoma włochatymi pomponami przyczepionymi w miejscach klatki piersiowej. Już sobie wyobrażał jak założy go podczas pieczenia świątecznych ciasteczek. Eva będzie zachwycona.

- Dziękuję wam. Zdecydowanie trafiony prezent. A teraz siadajcie. Eva powinna zaraz się pojawić.

- Tak jest! – odpowiedzieli chórem i pobiegli do stołu nie mogąc się doczekać obiadu. Uwielbiali kuchnię Dona i mogli by z nim zamieszkać tylko dla tych wspaniałych dań.
Podczas gdy cała czwórka usiadła przy stole i rozmawiała, Don dokończył przygotowywanie obiadu. Po chwili wszystko było gotowe i mogli zasiąść do stołu. W tym momencie usłyszeli jak ktoś wchodzi do domu, a następnie rozbawioną Evę rozmawiającą z jakimś mężczyzną. Po chwili stanęła w progu salonu i przywitała się ze wszystkimi. Przytuliła każdego po kolei. W momencie kiedy Jordan ją objął, zjechał ręką nieco niżej niż powinien. Eva strzepnęła jego dłoń i przeszła dalej, za to jej ojciec nie mógł się powstrzymać i mocno, niby przypadkiem nadepnął na jego wysuniętą stopę. Jordan zdusił jęk, ale nieco się zgiął. To był zły pomysł, tym bardziej że jego były szef ostatnio miał zwyczaj chodzić po domu w ciężkich oficerskich butach. O dziwo tylko wtedy, gdy Jordan przebywał w domu Wei`ów.

- Cieszę się, że jesteście. Chcę wam przedstawić mojego chłopaka – powiedziała z podekscytowaniem – mogę wam jedynie powiedzieć, że go znacie, ale może się wam to nie spodobać. Proszę tylko o to żebyście dali mu szansę. Szczególnie ty tato – zwróciła się w jego stronę.

- Oczywiście kruszynko. Dla ciebie wszystko – odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
Eva pocałowała go w policzek i podskakując przeszła do przedpokoju. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali gościa. Jordan już ostrzył na niego pazurki. Nie miał zamiaru odpuścić gnojkowi. W myślach przywoływał najbardziej paskudne zaklęcia.

- Kochanie wejdź proszę.


Z ogromnym wahaniem poszedł za swoją ukochaną kobietą i stanął w progu drzwi, tak naprawdę ledwo się w nich mieszcząc. Wszyscy spojrzeli na niego szeroko otwartymi oczyma. Wtedy stało się kilka rzeczy na raz. Don zemdlał, Aikka wylał napój na spodnie, moc Jordana zaczęła szaleć i zniszczyła naczynie z zupą, Stan spadł z krzesłem do tyłu w momencie huśtania się na nim, a Koji schował się pod stół.
Cała ta scena nie sprawiała dobrego wrażenia, jednak Eva postanowiła robić dobrą minę do złej gry.

- Widzisz misiu, nie było tak źle. Nie wyciągnęli broni – uśmiechnęła się uroczo, gdy jego uszy opadły w zażenowaniu.

- Prosiłem cię żebyś nie mówiła tak przy ludziach.

Pierwszy ocknął się Jordan, gotowy zaatakować gościa, a zaraz za nim Aikka.

- Kross!



- Dobra, wiem że nie tego się spodziewaliście, ale on nie jest zły. Jasne, mieliśmy swoje zatargi, ale teraz jest zupełnie inną osobą. Prawda kochanie? Opowiedz im jak pomogłeś odbudować Byrus`a. Był niesamowity.

Kross starał się nie straszyć niepotrzebnie obecnych osób. Grzecznie podszedł do stołu i zajął dwa krzesła. Musiał uważać żeby niczego nie zrzucić. Szczerze mówiąc czuł się jak na celowniku. Książę Aikka i były partner jego ukochanej groźnie łypali gotowi zaatakować w każdej chwili, a jej ojciec trzymając kawałek steku na czole patrzył na niego z niedowierzaniem. Pewnie zastanawiał się czy nie uderzył się za mocno i trafił do piekła. Za to ten rudzielec trzymał się z daleka trzęsąc się ze strachu, a zabawny okularnik ciągle dotykał jego ramienia i zachwycał się zbroją pod garniturem, która idealnie przylegała do jego ciała.

- Don załatwiłem ci tą truciznę, chociaż nie wiem… - Rick wchodząc do salonu zatrzymał się – Aha, po to.

Pan Wei ciężko westchnął i kazał Jordanowi schylić się do niego. Cicho zaczął do niego mówić.

- Musisz mi załatwić większą broń. Ten karabin się nie nada – chłopak tylko skinął głową.



Późną nocą Aikka przyszedł do Jordana.

- Ty się dobrze czujesz? Patrzysz na mnie jakbyś się zakochał.

- Bardzo dobrze Jordan. Co powiesz na spacer w świetle księżyca? Moglibyśmy też pójść na kolację. A później do mnie – ostatnie zdanie wyszeptał mu tuż przy uchu.
Jordan otworzył szeroko oczy. Właśnie do niego dotarło, ze talerz przy którym majstrował nie należał do Molly tylko do Aikki! Cholera!

-Eeee… - jeszcze raz na niego spojrzał, wziął kilka głębokich wdechów i powiedział - w sumie czemu nie?

sobota, 22 września 2018

Ostatni raz


Widział ją z daleka i jedyne co mógł zrobić to krzyknąć:

- Molly, nie!

Aikka wiedział, że już za późno. Jego ziemska księżniczka pędziła ścigaczem w stronę Tridenta pułkownika Kratosa – jednego z Crogów, który właśnie miał wystrzelić potężną kulę ognia swoimi działami.

Nie mogła tego uniknąć. Tu właśnie miało skończyć się dla niej wszystko. Gdy oślepiła ją ogromna kula doznała czegoś niezwykłego. Jej życie, jej rodzina, jej miłość. Wszystko to uderzyło w nią z siłą potężnego huraganu.

Przypomniała sobie dzień, kiedy Crogowie wrócili potężniejsi niż kiedykolwiek. Zginęło tak wielu ludzi. Właśnie wtedy to się zaczęło.

Jako przyjaciółka następcy tronu Nourasii została wezwana przez rząd do uczestniczenia w debacie na temat połączenia sił i ochrony ich planet. Miała być pionkiem politycznego systemu, ale chciała pomóc. Chciała walczyć.

Była pewna, że już nie żywi żadnych uczuć do Aikki. Jak bardzo się pomyliła. Po 5 latach ich spojrzenia znowu się skrzyżowały, a jej serce niemal wybuchło. To było coś ogromnego. Niemal nogi się pod nią ugięły. Tak bardzo próbowała nie rozpłakać się na jego widok. Wszystko wokół przestało mieć znaczenie. Pragnęła przy nim być.

Ich pierwsza rozmowa po tym gdy sojusz został zawarty. Jego ramiona otulające jej ciało. Jej płacz i zapewnienie, że tak bardzo tęskniła. Później oficjalne spotkania. Niby nic nie znaczące muśnięcia dłoni. Dyskretne uśmiechy.

Szkoliła się do walki. Wiedziała, że jej umiejętności były bardziej potrzebne całej galaktyce niż garstce ludzi zainteresowanej wyścigami, jednak kłótnie z ojcem wcale nie pomagały. On się martwił. Jednak to on pierwszy odszedł. Rozpaczała tuląc jego ciało. Nienawiść w niej wezbrała. Przysięgła, że zrobi wszystko żeby zniszczyć Crogów za to co mu zrobili.

Kolejne spotkanie z Aikką. Ich pierwsze pocałunki, pierwsza wspólna noc, przelane wszystkie emocje. Jego zapewnienie o bezgranicznej miłości. Nigdy o niej nie zapomniał.

Walczyli ramię w ramię przez następne dwa lata tracąc coraz więcej. Ludzie i Nourasianie ginęli. Nigdy nie widziała tak wiele krwi, bólu, śmierci.

Wkrótce Król i Królowa odeszli, a syn musiał przejąć władzę. Była przy nim cały czas. Zawsze powtarzał, że jest jego królową, jego bezpiecznym miejscem we wszechświecie. Jego podporą.

Ostatnia wspólna noc. Ostatni pocałunek. Ostatnie słowa.

Za chwilę miała zostawić go samego. Jednak nie odejdzie bez pewności, że Kratos zapłaci za całe cierpienie wszechświata. Musiała zdążyć zanim pocisk wystrzeli. Trwało to może ułamek sekundy. Wleciała w kulę, która zaczęła się rozrastać tuż przed Tridentem. Gdy niewiarygodnie jasne światło zaczęło ją oślepiać, zamknęła oczy. Wszystko trwało tak długo i było niezwykłe. Czuła się taka lekka i spokojna. To było piękniejsze niż cokolwiek we wszechświecie. Nie bała się. Miała umrzeć, ale przynajmniej pociągnie za sobą potwora, który doprowadził do wielu śmierci. Nie tylko Ziemian i Nourasian. Rozluźniła uścisk na kierownicy i ostatni raz przypomniała sobie jego twarz.

Otworzyła oczy. Nastąpił błysk, a później ciemność.

środa, 19 września 2018

Zdjęcie


Nie byłam pewna czy powinnam to wstawić, no ale może mnie natchnie na dłuższą historię. Kto wie? To kolejna miniaturka z kategorii AU. Oglądając (znowu) OSR zastanawiałam się jakby potoczyły się losy bohaterów gdyby Don do samego końca się nie dowiedział o tym, że Molly to Eva. Jakoś mnie natchnęło na ten krótki tekst. Kanon szlag trafił, bo oczywiście dla Evy zawsze był najważniejszy ojciec, a tu jednak postanowiła się poddać. Opinie (te negatywne też) mile widziane.





Był wieczór kiedy statek Avatara wylądował na obrzeżach miasta. Już po chwili pojawiło się mnóstwo opancerzonych wozów na sygnałach. Drużyna ziemi od razu została eskortowana rządową limuzyną w asyście wojska. Spotkanie z rządem trwało wiele godzin, gdzie każdy musiał ze szczegółami opowiedzieć co się stało na Obanie. Don cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania, Stan nieco zirytowany nerwowo tupał nogą siedząc na krześle, Koji zmęczonym wzrokiem obserwował jednego z „katów” i niemal mechanicznie odpowiadał na jego pytania. Molly, gdy kolejny raz została poproszona o odpowiedź na to samo pytanie wściekła się. Wstała z krzesła i zaczęła krzyczeć. Właśnie straciła przyjaciela, a jej ojciec nadal nie wiedział, że jest jego córką. Miała dosyć. To zdecydowanie była ciężka noc.
Gdy przesłuchanie się skończyło, limuzyna w której siedział cały zespół odwiozła Stana i Koji`ego do warsztatu Miguel`a. Zdecydowali, że chcą się z nim przywitać zanim odpoczną. Pożegnali się z Molly i zaproponowali żeby kiedyś ich odwiedziła. Zadeklarowali, że chętnie ją podszkolą w mechanice jeśli tylko będzie chciała. Była im bardzo wdzięczna za okazane wsparcie i chęć nauczenia jej czegoś. Jednak wyniosła coś dobrego z tej podróży. Pożegnali się jeszcze z Don Wei`em i opuścili byłego szefa i przyjaciółkę.
Wreszcie zostali sami. Molly dokładnie na to czekała, jednak już nie była taka pewna co chciała powiedzieć tacie. „Panie Wei, mam na imię Eva, jestem twoją córką, którą zostawiłeś w szkole z internatem 10 lat temu.” Prosto, bez owijania w bawełnę. To wydawało się być w porządku. Jednak nie potrafiła wykrztusić ani jednego słowa. Zastanawiała się czy Don nie uzna, że zwariowała. Może wścieknie się i powie, że ktoś taki nie może być jego córką. Może będzie rozczarowany, a może jednak przytuli ją i przeprosi za wszystko.
Don Wei zauważył jej zdenerwowanie. Widział jak wpatruje się w podłogę i marszczy brwi jednocześnie przygryzając wargę. Może ich stosunki nie były za dobre, ale w końcu byli zespołem, a ta dziewczyna uratowała Ziemię. Cały ten czas narażała się nie znajdując z jego strony zrozumienia. W końcu nadal była tylko dzieckiem. Przypomniał sobie jak często na nią krzyczał. Później było trochę lepiej. Zaczęła słuchać, on postanowił nieco jej odpuścić. Nadal stąpali po cienkim lodzie, ale jakoś udawało im się utrzymać tą cieniutką nić porozumienia. Była głośna, zbuntowana, bezczelna, wybuchowa, nieznośna, czasem irytująca, nieposłuszna, ale… polubił ją. O dziwo, naprawdę polubił tą bestię w ciele dziewczyny. Jego córka była w jej wieku. Ciekawe czy by się polubiły?
Poczuł, że jest jej coś winien więc się odezwał.

- Molly? - dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego zdenerwowana – Nie miałem okazji zapytać. Gdzie mieszkasz?

Chwilę zastanawiała się co mu odpowiedzieć. Jedyne co jej przyszło do głowy to:

- Niedaleko – odwróciła głowę w stronę okna i wpatrywała się w krajobraz za nim.

- A rodzina? Rodzice, rodzeństwo? Pewnie się o ciebie martwią.

Cicho westchnęła. Nie rozumiała dlaczego teraz o to pyta? Czyżby się domyślał czegoś?

- Niekoniecznie.

Don zrozumiał, że Molly nie chce o tym mówić. Wolał odpuścić. Mimo wszystko nie chciał się denerwować. Marzył o odpoczynku.

Dziewczyna zbita z tropu postanowiła podejść go z innej strony. Musieli w końcu dojść do porozumienia. Tak bardzo chciała mu wszystko powiedzieć, ale coś ją hamowało.

- Panie Wei – zaczęła i odwróciła głowę w jego stronę – wspomniał pan, że ma pan córkę. Jaka ona jest?

Mężczyzna kompletnie zaskoczony tym pytaniem spojrzał na dziewczynę. Szybko się zreflektował i wyjrzał przez okno. Zaczął powoli:

- Ja… nawet nie wiem. Nie kontaktowałem się z nią od dziesięciu lat – dlaczego postanowił jej to powiedzieć?

Chwila ciszy. Zrozumienie. On się nie domyśla.

- Odwiedzi ją pan czy może nadal będzie tchórzyć?

- Tchórzyć?

- Tak, tchórzyć. Być może czeka na pana. I tęskni.

Don spuścił wzrok i westchnął. Gdy się odezwał jego głos był pełen stanowczości i chłodu. Zupełnie jak przy pierwszym ich spotkaniu po 10 latach.

- Moje prywatne sprawy nie są zbyt dobrym tematem do rozmów. Córka jest w bezpiecznym miejscu. Jestem pewien, że beze mnie świetnie daje sobie radę. – przerwał i widząc szok w oczach Molly dodał już łagodniej – marny ze mnie ojciec. Eva nie potrzebuje kogoś takiego.

Głowa Molly delikatnie opadła. Gniew, rozczarowanie, a może nienawiść? Czuła chyba wszystko. Zaczęła ciężej oddychać. To tak bardzo bolało. Ten człowiek był ślepy. Dlaczego nie mógł tego zrozumieć?

- Molly? Dobrze się czujesz?

Ktoś dotknął jej ramienia, a ona podskoczyła. To był Don. Spojrzała mu  w oczy i zrozumiała. To było jak uderzenie tsunami, tak nagłe i silne. Niszczące cały jej obraz idealnego ojca, któremu była w stanie wybaczyć wszystko.

On jej nie potrzebuje.

Jej oczy pociemniały. Uspokoiła oddech i wyprostowała się.

- Oczywiście panie Wei – powiedziała z całkowitą obojętnością.

Zdecydowała. On jej nie chce więc nie będzie mu się narzucać. Poradzi sobie bez niego. Szybka decyzja. Poprosiła o zatrzymanie limuzyny. Jeszcze przed wyjściem podziękowała za współpracę i poinformowała Don Wei`a, że rezygnuje z pracy.

- Powodzenia i żegnam, panie Wei.

Wyszła z limuzyny. Jeszcze usłyszała za sobą: „Molly, czekaj!”. Nie odwróciła się. Szła przed siebie zostawiając wszystko. Łza spłynęła jej po twarzy.
Don nie rozumiał co się właśnie stało. Rozmawiali o jego córce, a Molly tak nagle stwierdziła, ze rezygnuje z pracy i wyszła. Naprawdę poczuł, że jest jej coś winien. Nie rozumiał dlaczego, ale zawołał ją ostatni raz:

- Molly, czekaj! – gdy się oddaliła ciszej dodał – powodzenia.

Minęły trzy tygodnie. To był kolejny późny wieczór w biurze. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Don Wei przygotowywał drużynę do Grand Prix, które miało się odbyć w następnym tygodniu. W tym całym chaosie próbował skontaktować się z Rickiem, jednak jakby zapadł się pod ziemię. Mimo wszystko był jego przyjacielem i martwił się o niego. Właśnie wypełniał papiery kiedy znowu poczuł coś dziwnego. Od kiedy wrócił z Obana coś nie dawało mu spokoju. Dręczyło go dziwne uczucie. Coraz częściej myślał o małej Evie. Bardzo ją kochał, ale bał się. Cholernie się bał spotkania z nią. Myślał, że zbyt dużo czasu minęło. Westchnął i wyciągnął pudełko, w którym trzymał zdjęcie rodziny. Wpatrywał się w nie z uczuciem. Jego mała dziewczynka. Jego ukochana córeczka. Wierzył, że zrobił wszystko żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.

Odwiedzi ją pan? Czy może nadal będzie tchórzyć?

Głos Molly odbił się echem w jego głowie.

Być może czeka na pana. I tęskni.

Opierając łokcie na biurku położył dłonie na głowie i zamknął oczy. Być może nie było za późno, żeby pojednać się z córką. Może mu wybaczy. Zdecydował. Podszedł do holotelefonu i wybrał numer. Po chwili ukazała mu się starsza kobieta. Dyrektorka szkoły Stern.

- Czy wie pan, która godzina?! Wszyscy o tej porze śpią!

- Bardzo przepraszam, ale chodzi o moja córkę.

- Eh, kogo mam zawołać? – zapytała po chwili tonem, który mógłby przestraszyć nawet umarłego. Wtedy mężczyzna pierwszy raz zastanowił się czy aby na pewno podjął dobrą decyzję o umieszczeniu Evy w tej szkole.

- Evę Wei.

Dyrektorka nagle się ożywiła i z przerażeniem zauważyła, że rozmawia z ojcem tej nieznośnej dziewuchy.

- Panie Wei! Bardzo przepraszam! Wiem, że musi się pan martwić, ale robimy wszystko, żeby ją znaleźć!

- O czym pani mówi?

- To pan nic nie wie? Eva w dzień swoich urodzin cały dzień czekała na pański telefon, a nad ranem uciekła!

Gdy to usłyszał niemal kolana się pod nim ugięły. Jego maleństwo uciekło. Nie wiadomo gdzie jest. Stał chwilę otępiały patrząc w podłogę i zacisnął pięści. W końcu się opamiętał i poprosił o natychmiastowe wysłanie wszystkich akt córki wraz z aktualnym zdjęciem. Kobieta obiecała, że za chwilę wszystko będzie miał. Opadł ciężko na fotel i zastanawiał się. Nie mógł uwierzyć. Dlaczego do cholery nikt go nie poinformował? Oparł się o biurko, wplótł palce we włosy mocno je chwytając i zacisnął oczy. Gdzie wtedy był? Musiał dokładnie przypomnieć sobie ten dzień. No tak, spotkanie z prezydentem. Dzień kiedy musiał zebrać drużynę na Wielki Wyścig Obana.

Dzień w którym Molly pojawiła się w firmie.

Nagle potężne uczucie wybuchło w jego wnętrzu. Serce zaczęło szybciej bić jakby miało wyrwać się z piersi. Potężny huragan przetoczył się w jego głowie nie pozwalając poukładać myśli. Musiał sobie przypomnieć. Jej zachowanie… dzień w którym pojawiła się w firmie… jej niepewność w momencie gdy musiała się przedstawić… ich kłótnie… brak porozumienia…

Czy ojciec nie nauczył cię dobrych manier?!
Nie, nie nauczył!

Styl ścigania się… tak podobny do tego May`i.

Dopóki możemy latać, wciąż mamy szansę. To naprawdę jeszcze nie koniec świata.

Jej determinacja w oczach. To niemożliwe. To na pewno nie to. Nie wierzył. Gdyby tak było… Przypomniał sobie jak zmieniło się jej spojrzenie w limuzynie. Nagle stało się tak puste, obojętne…

Żegnam, panie Wei.

Podniósł głowę, gdy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Akta Evy. Zbliżył się do komputera. Gdy już miał otworzyć przesłaną wiadomość, zatrzymał się. Nie mógł się ruszyć, jakby niewidzialne liny splątały jego ciało, nie pozwalając na poznanie prawdy. Zaczął się trząść. Przecież to absurd. Ona nie może być… Nie ona. Eva na pewno jest spokojną, miłą dziewczyną. Tak, właśnie! Wybrał dla niej szkołę, która miała ją wychować na porządnego człowieka, a nie buntownika. Musiał tylko otworzyć tą wiadomość żeby się o tym przekonać.
„Dane ucznia szkoły Stern: Eva Wei”
Niżej zdjęcie, które zaraz miał zobaczyć. Jeden ruch… Ukazała mu się 15-letnia dziewczyna z bordowymi oczami. Czarne włosy w połowie zabarwione na czerwono. Dwa tatuaże na twarzy. Eva.

Zakrył oczy dłonią i zapłakał rzewnymi łzami.

piątek, 29 czerwca 2018

Pocałunek

Witam wszystkich. Jest to miniaturka o Oban Star - Racers. Już dawno nie pisałam więc nie jest to idealne. Liczę na konstruktywną krytykę. Jeśli są jakieś błędy to bardzo proszę o ich wskazanie. Przeglądałam to kilka razy, ale zawsze jakiś błąd może się wkraść. Poza tym trochę wypadłam z obiegu więc jeśli masz jakieś zastrzeżenia to pisz.
No i jestem kiepska w pisaniu o walkach i wojnach, więc przepraszam. Zależało mi na pokazaniu więzi.
Inspirowałam się pewną historią. Ciekawe czy ktoś zgadnie o co chodzi ;)

Pairing - Jordan x Eva
Jordan nie jest Avatarem. Eva w moim opowiadaniu ma 33 lata. Ma ośmioletnią córkę - Mayę. Chciałam pokazać więzi rodzinne Wilde`ów z punktu widzenia ich dziecka oraz to, dlaczego uznałam zakończenie Obana za niezadowalające. Myślę, że Eva i Jordan wiele mogliby razem osiągnąć. Zapraszam do czytania i komentowania.






Maya kochała świat wyścigów - ryk silników i zapach smaru. Mimo młodego wieku wiedziała kim chce zostać. Dla niej było oczywiste, że pójdzie w ślady matki - Evy Wilde - jednego z najlepszych pilotów wyścigowych na ziemi. Z zapartym tchem oglądała każdy jej wyścig. Starała się być na wszystkich treningach, chociaż chodzenie do szkoły jej tego nie ułatwiało nad czym bardzo ubolewała. Emocje które czuła, gdy widziała latające ścigacze były nie do opisania. Pamiętała swój pierwszy lot z matką. Była szczęśliwa chociaż irytowało ją to, że jej rodzicielka się powstrzymywała przed większymi akrobacjami, ale zrozumiała że też taka będzie. Silna, pewna siebie i nieustraszona.

Razem z dziadkiem oglądała ostatni wyścig mamy z królem Nourasii – Aikką. Słyszała jak Stan i Koji – mechanicy, którzy pomagali przy statkach – wspominali coś o międzygalaktycznym sojuszu przeciw Crogom i wojnie. Cokolwiek to znaczyło… Uznała, że później dowie się więcej.

- Hurra! Mamusia wygrała! Mamusia jest najlepsza! Prawda dziadku? – wykrzyczała Maya podskakując, gdy Eva jako pierwsza przekroczyła linię mety. Spojrzała na Dona z radością w oczach. Zawsze w takich momentach robił dziwną minę. Gdy pytała go o to, mówił że wszystko w porządku i ma się nie martwić.

- Oczywiście Maya, twojej mamusi nikt nie pokona – powiedział Don z uśmiechem kładąc rękę na jej ramieniu. Wnuczka uraczyła go ogromnym uśmiechem.
Po zakończonym wyścigu pobiegła do hangaru. Tam zobaczyła mamę, która przytuliła króla Nourasii. Zatrzymała się i obserwowała ich. Miała wrażenie, że się znają. Rodzice nigdy o tym nie wspominali. Zaczęła do nich biec i krzyknęła:

- Mamo! - Eva odwróciła się w jej kierunku i uśmiechnęła wyciągając ramiona. Maya przytuliła się najmocniej jak potrafiła. Po chwili odsunęła się i wykrzyczała - mamo to było niesamowite! Jesteś najlepsza!

- Dziękuję kochanie. Gdyby nie ty i dziadek nie dałabym rady – odpowiedziała puszczając jej oko i delikatnie czochrając jej czarne włosy. Dziewczynka zarumieniła się i szeroko uśmiechnęła – chciałabym ci kogoś przedstawić. To król Aikka. Mój przyjaciel – powiedziała wskazując na kosmitę.

Maya poczuła się onieśmielona. Był wysoki i dobrze zbudowany. W dodatku bogato zdobiony strój dawał do zrozumienia, że stoi przed kimś ważnym. Cóż, w końcu to król.

- Ehm… dzień dobry proszę pana. Mam na imię Maya – wydusiła, patrząc nieśmiało na postać.

- Witaj. Miło mi cię poznać Maya. Nazywam się Aikka i pochodzę z Nourasii. Cieszę się, że wreszcie mogę poznać córkę mojej najlepszej przyjaciółki – był niezwykle spokojny i taki… szarmancki. Tak, to chyba dobre określenie. W dodatku kompletne przeciwieństwo jej matki.


Pamiętała ten dzień jakby był wczoraj. Król Nourasii był niezwykle miły. Jej mama bardzo się z nim lubiła. Chociaż byli z dwóch różnych światów dobrze się dogadywali. Nawet poznała jego żonę. Szczerze mówiąc bardzo ją to uspokoiło. Ich kontakty były dla niej dziwne. Król Aikka, mimo że był kosmitą całkiem dobrze się prezentował. Mama mogłaby się w nim jeszcze zakochać. Pokręciła głową i uznała, że to niemożliwe. Przecież mama kocha tatę, prawda? Gdy pytała o to skąd zna króla, Eva mówiła coś o wyścigach na ziemi kilka lat temu, jednak miała wrażenie, że mija się z prawdą. Naprawdę kochała swoich rodziców, ale czuła, że wiele przed nią ukrywają. Nikt jej nie chciał niczego powiedzieć. Nawet wujek Rick, który ją uwielbiał ciągle milczał gdy o to pytała.
Nie był to jednak jej największy problem. Pozornie wyglądała na szczęśliwe dziecko, ale było coś, a raczej ktoś kto był źródłem jej irytacji. Ojciec – Jordan Wilde. Och, ten człowiek wzbudzał w niej tyle różnych emocji.
Był wojskowym, co wiązało się z częstymi wyjazdami. Coraz częstszymi… Maya tak rzadko go widywała, że gdyby nie zdjęcie, które stało na komodzie w salonie pewnie zapomniałaby jak wygląda. Miała 5 lat gdy zostało zrobione. Przedstawiało ich trójkę. Maya stała między rodzicami, a ci trzymali ręce na jej ramionach i delikatnie się uśmiechali. Uwielbiała na nie patrzeć. Może rodzice nigdy nie okazywali sobie zbytnio uczuć, ale gdy widziała ich oczy czuła miłość którą wtedy emanowali.
Później było gorzej. Czasem widziała jak się mijają. Tak naprawdę bardzo rzadko się widywali. Żegnali się w drzwiach jednak Maya nigdy nie widziała żeby tata pocałował mamę. Zastanawiało ją to. Przecież gdy ludzie się kochają chyba się całują, prawda? Przynajmniej tak słyszała.

- Mamo czy ty kiedyś pocałowałaś tatę? – postanowiła o to zapytać pewnego popołudnia, gdy Eva sprzątała w salonie. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia  i odwróciła się do córki.

- Maya, dlaczego pytasz?

- Bo nigdy nie widziałam, żebyś to zrobiła.

- Uhm… oczywiście, że tak. Pokazywałam ci zdjęcie ze ślubu. Pamiętasz?

- Mam na myśli teraz, a nie podczas ślubu – powiedziała z niezadowoleniem w głosie.
Eva milczała przez chwilę i w końcu westchnęła. Kucnęła przy córce i spojrzała jej w oczy.

- Maya między mną a tatą wszystko w porządku jeśli o to chodzi. Nie musisz się martwić – uśmiechnęła się, pocałowała córkę w czoło i wstała.

To by było na tyle jeśli chodzi o rodzinne więzi. Czasem zastanawiała się czy rodziców nadal coś łączy. Nie widziała żeby ze sobą rozmawiali, a jeśli już to wymieniali się kilkoma słowami. Już nie wspominając o tym, że za każdym razem jak pytała o to jak się poznali ciągle kłamali. Znała ich za dobrze. A może właśnie nie znała?


Wracając pewnego dnia wcześniej ze szkoły usłyszała w salonie kilka głosów. Podeszła bliżej i słuchała.

- Nie zgadzam się! Nie będziesz się w to angażować. Od tego są piloci wojskowi! – to zdecydowanie był głos taty. Pierwszy raz słyszała żeby tak krzyczał.

- Jordan ma rację Evo. Nie wiesz jak to wszystko wygląda. Jordan ma wieloletnie doświadczenie, a ty byś miała jedynie kilkutygodniowe szkolenie. Nie dasz sobie rady – to zdecydowanie był dziadek chociaż w tonie jego głosu nie rozpoznała tego samego kochającego staruszka jakim dla niej był.

- Więc co mam robić?! Jedynie patrzeć jak bliskie mi osoby się poświęcają?! Nie ma mowy! – mama była wściekła. Wiedziała, że to ten moment kiedy lepiej dać jej spokój.
Maya usłyszała jakieś szuranie. Chyba ktoś zmienił miejsce.

- Przypominam ci do cholery, że mamy córkę o którą ktoś musi zadbać! Co się z nią stanie jeśli straci matkę?!

Straci matkę? O czym oni mówią? Czy mamie groziło niebezpieczeństwo?

- Nie straci. Dam sobie radę. Poza tym co jej po matce jeśli Crogowie najadą ziemię? – mówiła spokojnie choć wyczuwała w jej głosie wściekłość.

- Dobra, wszyscy spokój bo zaraz się pozabijacie – wujek Rick też tam był – przykro mi Jordan, ale teraz muszę przyznać rację myszce.

- No chyba oszalałeś?!

- Nie. Ty jesteś najlepszym strzelcem, Eva najlepszym pilotem. Dobrze wiesz, że razem zrobicie o wiele więcej.

- Dzięki Rick, ale oni nie mają nic do gadania. Zrobię to. Poza tym… - ściszyła głos przez co Maya już niedosłyszała. Postanowiła podejść bliżej jednak zahaczyła o lampę na szafce która spadła. Wszyscy w salonie natychmiast pobiegli w stronę hałasu i ujrzeli Mayę. Przerażenie w ich oczach było aż nadto widoczne. Już wiedziała, że dzieje się coś niedobrego i znowu jej nie powiedzą. Znowu będą kłamać, wymyślą jakąś historyjkę żeby ją uspokoić, ale nie chciała tego. Chciała po prostu żeby powiedzieli jej w końcu prawdę. Tylko tyle. Łzy pojawiły się w oczach. Jordan wyciągnął do niej rękę, spokojnie wymawiając jej imię. Ta jednak odskoczyła i rozpłakała się po czym wybiegła z domu. Słyszała tylko jak wołają za nią, ale nie obchodziło jej to. Chciała tylko wiedzieć kim są ludzie z którymi mieszka. Tylko tyle.
Zaczął padać deszcz więc postanowiła schować się pod drzewem. Cicho szlochała wyrzucając z siebie wszystko co ją bolało. Rodzice ją okłamują, taty prawie nigdy nie ma w domu, a na dodatek wspominali o jakimś najeździe Crogów. Czy mama i tata chcą walczyć przeciwko nim? I co miał na myśli wujek Rick mówiąc, że razem osiągną więcej? Pff… Przecież oni nawet ze sobą nie rozmawiają.

Usłyszała, że ktoś ją woła. To była Eva. Biegła w jej stronę. Mocno przytuliła córkę.

- Skarbie przepraszam. Nie powinnaś tego usłyszeć – powiedziała zdyszana. Jednak Maya odepchnęła ją.

- Nie dotykaj mnie! Wszyscy kłamiecie, wszyscy! Nienawidzę was! – Eva rozszerzyła oczy w szoku – mówisz, że między tobą a tatą wszystko w porządku, a nawet nie rozmawiacie – kontynuowała cicho ze łzami w oczach – nie spędzamy już razem czasu, jego ciągle nie ma w domu, a ty nie potrafisz mi nawet powiedzieć jak się poznaliście. Ciągle kłamiesz. Nigdy nawet nie widziałam, żebyś go pocałowała czy trzymała za rękę.

- Przecież to nie tak. Posłuchaj mnie. Mnie i tatę łączy ogromna więź. Wiele razem przeszliśmy.

- Serio?! Jak możesz być tego pewna?! Czy ta więź istnieje czy to tylko wasze wyobrażenie, a tak naprawdę już nic nie zostało?!

- Skarbie, przecież…

- Nie! Nie chcę już tego słuchać! Czy ty w ogóle znasz tatę?! Czy ty w ogóle jesteś jego żoną?!

- Maya, przestań! Wystarczy tego – Eva krzyknęła wściekła z całej siły uderzając pięścią w drzewo, jednak gdy zobaczyła przerażenie na twarzy córki, jej twarz złagodniała – przepraszam kochanie. Nie powinnam.

Maya zauważyła ojca i wujka biegnących w ich stronę.

- Maya, tu jesteś. Chodź, porozmawiamy – powiedział ojciec spokojnie podchodząc do dziecka.

-Nie! Nienawidzę was! – minęła ich i pobiegła w stronę domu. Odwróciła się jeszcze na chwilę i zauważyła tatę, który trzymał mamę za ramię i coś do niej mówił.
Wbiegła do swojego pokoju, pomimo protestów dziadka, który chciał z nią porozmawiać. Zamknęła drzwi na zamek, krzyknęła że nie chce nikogo widzieć i rzuciła się na łóżko. Założyła słuchawki i zaczęła słuchać muzyki z odtwarzacza, który kiedyś dała jej mama. Tak bardzo chciała żeby wszystko było jak dawniej. Żeby tata wracał do domu uśmiechnięty, całował ją w czoło na powitanie i mówił „Dzień dobry, jak minął dzień mojej księżniczce?” Ona zarumieniłaby się, uśmiechnęła i wszystko opowiedziała. Gdy się przewróciła zawsze pomagał jej się podnieść, ocierał łzy i opatrywał zranione kolano. Na koniec mówił, że była dzielna i był z niej dumny. Zawsze ze śmiechem przypominał, że charakter zdecydowanie odziedziczyła po mamie, szczególnie gdy coś nabroiła. Taki był jej ukochany ojciec. To za nim tęskniła. Z tą myślą zasnęła.


Obudziła się gdy było już ciemno. Zegar wskazywał 22.13. Poczuła ogromny głód. Ściągnęła słuchawki i zsunęła się z łóżka. Najciszej jak potrafiła przeszła do kuchni. Przy stole siedziała mama z kubkiem w ręce. Maya stanęła przy oknie. Nie chciała jej widzieć, a tym bardziej z nią rozmawiać więc po prostu odwróciła głowę. Eva bez słowa wstała i zaczęła przygotowywać posiłek dla córki.

- Gdzie tata? – zapytała po dłuższej chwili.

- Wyszedł do pracy.

No jasne, że tak. Wszystko było ważniejsze niż jego rodzina. Mama w końcu podała jej kolację. Szybko zjadła, odłożyła naczynia i wyszła z kuchni. Cieszyła się, że więcej nie rozmawiały. Nie chciała tego. Jeszcze nie teraz. Poza tym jeśli rodzice w końcu postanowią wyznać jej prawdę to chętnie ich wysłucha.


Przez następne tygodnie na zmianę zajmowała się nią mama i dziadek, a czasem ciocia Sara, żona Ricka. Lubiła ją, chociaż była kompletnym przeciwieństwem mamy. Cicha i spokojna. Nie miała zbyt wiele wspólnego z wyścigami. Nawet jej nie interesowały. Widocznie wujek Rick tego potrzebował. Stabilizacji i odpoczynku od tego wszystkiego. Słyszała, że miał wypadek i już nie może latać, ale nikt nie potrafił jej dokładnie wytłumaczyć jak to się stało, ani dlaczego w internecie nie było o tym żadnej informacji. W końcu był niesamowitym pilotem. Bardzo chciała zobaczyć wyścig mamy i wujka, ale to było niemożliwe.

- Jak tam mój mały pilot? – zawołał uśmiechnięty Rick wchodząc do domu z Evą. Wydawała się być zmartwiona bardziej niż zwykle.

- Wujek Rick! – zawołała Maya z ogromnym uśmiechem i podbiegła rzucając się na niego z radości. Mężczyzna ją złapał w pasie i podniósł do góry.

- Ale ty urosłaś! Już nie jesteś taka lekka! – zawołał ze śmiechem i postawił ją na ziemi – wybacz młoda, chyba się starzeję – powiedział i pogłaskał ją po głowie.

- Ty? Nie ma mowy!

- Dzień dobry Maya – powiedziała mama. Dziewczynka spojrzała na nią i od razu odwróciła głowę. Naprawdę miała jej dosyć. Próbowała z nią porozmawiać, ale chciała znać prawdę. Chciała wiedzieć co się dzieje, a ta kobieta ciągle się wykręcała.
Rick podszedł do małej i szepnął jej na ucho:

- Nie bądź dla niej taka surowa, ok? A teraz poczekaj, zaraz  wrócimy – to mówiąc wyszedł z salonu razem z Evą i Sarą do innego pokoju.

Maya postanowiła iść za nimi. Przystawiła ucho do drzwi i nasłuchiwała. Domyśliła się, że szeptali bo niczego nie słyszała. Och, jacy oni byli wkurzający! Chciała tylko wiedzieć.


Ledwo pamiętała ten dzień, jak przez mgłę. Tata wpadł do domu zdyszany. Krzyczał żeby mama ją zabrała. To było takie nagłe. Wpakowali ją do samochodu i zaczęli jechać. Rodzice przekrzykiwali się wzajemnie.

- Dlaczego teraz do cholery?! Co z Mayą?!

- Nie mamy wyboru! Ze Stanem i Kojim będzie bezpieczna!

- Cholera!

W powietrzu rozległ się ogromny wybuch. Powstało oślepiające światło. Gdy zniknęło Maya już nie słyszała kłótni rodziców. Po prostu wpatrywała się w tysiące punktów na niebie. Czy to wojna? Czy to Crogowie? Mama i tata mają tam walczyć?

Przyjechali do jakiegoś hangaru. Niewiele zapamiętała. Wszystko działo się tak szybko. Rodzice wchodzący do wojskowego ścigacza, dziadek dający im polecenia, ciocia Sara mówiąca, że wszystko będzie dobrze, jakiś starszy obcy facet w wojskowym mundurze wspominający o najgroźniejszym z Crogów  - dowódcy. Eva i Jordan mieli czekać na odpowiedni moment, żeby się go pozbyć. Czy to miejsce to była jakaś główna baza?

Zaczynała rozumieć. Wszystko. To że tata od kilku miesięcy tak rzadko bywa w domu, że mało rozmawia z mamą. Spotkania z wujkiem, dziadkiem i innymi ludźmi, których nie znała. Szepty między nimi, tak żeby tylko nie usłyszała. Mieli walczyć, tylko dlaczego razem? Przecież oni nawet nie rozmawiają więc jak mają współpracować? Przecież strzelec i pilot muszą sobie ufać, dobrze się poznać, nauczyć się swoich nawyków więc dlaczego ktoś powiedział, że razem są najlepsi? Przecież między nimi nic nie ma. Nawet nigdy się nie pocałowali więc dlaczego?

Ludzie biegający wokół, krzyki – to wszystko wydawało się takie nierealne. Spoglądała tylko na duży monitor na którym widziała mamę i tatę. Nie wiedziała ile to trwało, ale gdy zrozumiała, że mama i tata wkraczają do akcji upadła na kolana. Czy to strach? Chyba tak. Nie chciała stracić dwóch najważniejszych osób w jej życiu. To wszystko już było nieistotne. To że nie rozmawiali, że nie widywali się, że tak naprawdę żyli osobno. Chciała ich tylko zobaczyć całych i zdrowych.

Ktoś ją podniósł. To był wujek Rick. Wspomniał coś o dzieciach i nieodpowiednim miejscu. Nieważne. Ona musiała to zobaczyć. Musiała ich zobaczyć. Wyrwała się i pobiegła przed siebie. Weszła po schodach. Gdzieś tu musiało być jakieś okno. Znalazła wejście na dach. Nareszcie. Widziała statki, które latały niebezpiecznie blisko. Wśród nich ich statek. Właśnie włączali się do walki z największym tridentem.
To była jedyna rzecz, którą zapamiętała ze szczegółami. Ich wspólna walka. Ich współpraca. To było niesamowite. Oboje wiedzieli co robić. Żaden ich ruch nie był przypadkowy. Wszystko było przemyślane. Ich akrobacje były niemal jak taniec. Czy można powiedzieć, że ścigacz tańczy? Cóż, to chyba nieistotne, bo dla niej tym to właśnie było. Mama dokładnie wiedziała kiedy tata będzie strzelać i odpowiednio się ustawiała, za to on w odpowiednim momencie robił jej przejście. Coraz bardziej się oddalali. Nie wiedziała ile tam stała, ale chciała być z nimi końca.

- Maya, tutaj jesteś! Chodź tutaj! – krzyknęła ciocia przytulając ją – idziemy.

- Nie. Muszę tu być – jej spojrzenie mówiło, że nie odpuści. Musiała to zobaczyć.

Nie wiedziała ile minęło, ale widziała jak statek przywódcy Crogów został zniszczony. Inni się wycofywali. To był koniec. Statek rodziców wracał do hangaru. Pobiegła tam zostawiając Sarę daleko w tyle. Właśnie wychodzili ze ścigacza. Wszyscy do nich podchodzili i gratulowali mimo ogromnego zmęczenia, ale kto by spał po tak niesamowitej nocy? Stanęli blisko siebie i uśmiechnęli. Prawdziwie, z uczuciem… Pierwszy raz od dawna.

- Mamo, tato, naprawdę jesteście najlepsi – szepnęła uśmiechając się pod nosem. Następnie podbiegła do nich i mocno uścisnęła.


Następnej nocy spali w trójkę. Wmówiła im, że bardzo się bała i chce być blisko nich. Po części mówiła prawdę, ale był też inny powód. Ważniejszy. Chciała ich wreszcie zobaczyć razem. Nawet jeśli to będzie tylko jeden raz. To jej wystarczy. Czuła dziwny spokój, już nie przejmowała się tym wszystkim tak bardzo. Po prostu cieszyła się ich obecnością.

Obudziła się gdy zegar wskazywał 01.04 w nocy. W pokoju nikogo nie było. Poczuła się rozczarowana, ale nie byłaby sobą gdyby nie sprawdziła dokąd poszli. Nie odpuści im, nie ma mowy. Sprawdziła każde pomieszczenie, zanim zeszła po schodach. Zauważyła ich na dworze. Mama siedziała na barierce, a tata opierał się rękami. Rozmawiali o czymś więc podeszła bliżej, żeby lepiej słyszeć.

- Wiesz o co wtedy zapytała? Czy więź między nami nie jest kłamstwem i czy na pewno jesteśmy małżeństwem, bo na to nie wygląda. Wykrzyczała mi to prosto w oczy. Trochę mnie wtedy poniosło. Starałam się z nią porozmawiać, ale czuła się skrzywdzona, że nikt jej  niczego nie mówił.

- Obiecuję, że z nią porozmawiam – powiedział tata i uśmiechnął się do mamy – będzie dobrze.

- Ona tęskni za tobą. Z resztą ja też.

- Wiem. Teraz będzie lepiej. Obiecuję.

Maya nie mogła się nadziwić. Oni naprawdę rozmawiali. I to jak! Patrzeli na siebie z takim uczuciem. Jak dawniej. Zaczął padać deszcz. Jordan i Eva schowali się pod zadaszeniem. Tata ściągnął swoją kurtkę i nałożył ją na ramiona mamy lekko je pocierając. Objął od tyłu i przytulił. Nie wiedziała ile tam tak stali, ale to był dla niej najpiękniejszy widok na świecie. Chociaż czegoś jej ciągle brakowało. Tylko czego? Mama odwróciła się do taty i go przytuliła, potem na niego spojrzała. On objął ja w pasie. Oboje uśmiechnęli się do siebie, a on pochylił się w jej stronę. Coś jeszcze jej szepnął, a mama cicho się roześmiała. Zniżył się jeszcze bardziej. Maya wstrzymała oddech. Miała wrażenie jakby wszystko się zatrzymało. Pocałował mamę z ogromnym uczuciem.

Wróciła do łóżka z radością w oczach i delikatnym uśmiechem na ustach. Tak, to było zdecydowanie to czego jej brakowało.