No i jestem kiepska w pisaniu o walkach i wojnach, więc przepraszam. Zależało mi na pokazaniu więzi.
Inspirowałam się pewną historią. Ciekawe czy ktoś zgadnie o co chodzi ;)
Pairing - Jordan x Eva
Jordan nie jest Avatarem. Eva w moim opowiadaniu ma 33 lata. Ma ośmioletnią córkę - Mayę. Chciałam pokazać więzi rodzinne Wilde`ów z punktu widzenia ich dziecka oraz to, dlaczego uznałam zakończenie Obana za niezadowalające. Myślę, że Eva i Jordan wiele mogliby razem osiągnąć. Zapraszam do czytania i komentowania.
Maya kochała świat
wyścigów - ryk silników i zapach smaru. Mimo młodego wieku wiedziała kim chce
zostać. Dla niej było oczywiste, że pójdzie w ślady matki - Evy Wilde - jednego
z najlepszych pilotów wyścigowych na ziemi. Z zapartym tchem oglądała każdy jej
wyścig. Starała się być na wszystkich treningach, chociaż chodzenie do szkoły
jej tego nie ułatwiało nad czym bardzo ubolewała. Emocje które czuła, gdy
widziała latające ścigacze były nie do opisania. Pamiętała swój pierwszy lot z
matką. Była szczęśliwa chociaż irytowało ją to, że jej rodzicielka się
powstrzymywała przed większymi akrobacjami, ale zrozumiała że też taka będzie.
Silna, pewna siebie i nieustraszona.
Razem z dziadkiem oglądała
ostatni wyścig mamy z królem Nourasii – Aikką. Słyszała jak Stan i Koji –
mechanicy, którzy pomagali przy statkach – wspominali coś o międzygalaktycznym sojuszu
przeciw Crogom i wojnie. Cokolwiek to znaczyło… Uznała, że później dowie się
więcej.
- Hurra! Mamusia wygrała!
Mamusia jest najlepsza! Prawda dziadku? – wykrzyczała Maya podskakując, gdy Eva
jako pierwsza przekroczyła linię mety. Spojrzała na Dona z radością w oczach.
Zawsze w takich momentach robił dziwną minę. Gdy pytała go o to, mówił że
wszystko w porządku i ma się nie martwić.
- Oczywiście Maya, twojej
mamusi nikt nie pokona – powiedział Don z uśmiechem kładąc rękę na jej
ramieniu. Wnuczka uraczyła go ogromnym uśmiechem.
Po zakończonym wyścigu
pobiegła do hangaru. Tam zobaczyła mamę, która przytuliła króla Nourasii.
Zatrzymała się i obserwowała ich. Miała wrażenie, że się znają. Rodzice nigdy o
tym nie wspominali. Zaczęła do nich biec i krzyknęła:
- Mamo! - Eva odwróciła
się w jej kierunku i uśmiechnęła wyciągając ramiona. Maya przytuliła się
najmocniej jak potrafiła. Po chwili odsunęła się i wykrzyczała - mamo to było
niesamowite! Jesteś najlepsza!
- Dziękuję kochanie.
Gdyby nie ty i dziadek nie dałabym rady – odpowiedziała puszczając jej oko i
delikatnie czochrając jej czarne włosy. Dziewczynka zarumieniła się i szeroko
uśmiechnęła – chciałabym ci kogoś przedstawić. To król Aikka. Mój przyjaciel –
powiedziała wskazując na kosmitę.
Maya poczuła się
onieśmielona. Był wysoki i dobrze zbudowany. W dodatku bogato zdobiony strój
dawał do zrozumienia, że stoi przed kimś ważnym. Cóż, w końcu to król.
- Ehm… dzień dobry proszę
pana. Mam na imię Maya – wydusiła, patrząc nieśmiało na postać.
- Witaj. Miło mi cię
poznać Maya. Nazywam się Aikka i pochodzę z Nourasii. Cieszę się, że wreszcie
mogę poznać córkę mojej najlepszej przyjaciółki – był niezwykle spokojny i
taki… szarmancki. Tak, to chyba dobre określenie. W dodatku kompletne
przeciwieństwo jej matki.
Pamiętała ten dzień jakby
był wczoraj. Król Nourasii był niezwykle miły. Jej mama bardzo się z nim
lubiła. Chociaż byli z dwóch różnych światów dobrze się dogadywali. Nawet
poznała jego żonę. Szczerze mówiąc bardzo ją to uspokoiło. Ich kontakty były
dla niej dziwne. Król Aikka, mimo że był kosmitą całkiem dobrze się
prezentował. Mama mogłaby się w nim jeszcze zakochać. Pokręciła głową i uznała,
że to niemożliwe. Przecież mama kocha tatę, prawda? Gdy pytała o to skąd zna
króla, Eva mówiła coś o wyścigach na ziemi kilka lat temu, jednak miała
wrażenie, że mija się z prawdą. Naprawdę kochała swoich rodziców, ale czuła, że
wiele przed nią ukrywają. Nikt jej nie chciał niczego powiedzieć. Nawet wujek
Rick, który ją uwielbiał ciągle milczał gdy o to pytała.
Nie był to jednak jej
największy problem. Pozornie wyglądała na szczęśliwe dziecko, ale było coś, a
raczej ktoś kto był źródłem jej irytacji. Ojciec – Jordan Wilde. Och, ten
człowiek wzbudzał w niej tyle różnych emocji.
Był wojskowym, co wiązało
się z częstymi wyjazdami. Coraz częstszymi… Maya tak rzadko go widywała, że
gdyby nie zdjęcie, które stało na komodzie w salonie pewnie zapomniałaby jak
wygląda. Miała 5 lat gdy zostało zrobione. Przedstawiało ich trójkę. Maya stała
między rodzicami, a ci trzymali ręce na jej ramionach i delikatnie się
uśmiechali. Uwielbiała na nie patrzeć. Może rodzice nigdy nie okazywali sobie
zbytnio uczuć, ale gdy widziała ich oczy czuła miłość którą wtedy emanowali.
Później było gorzej.
Czasem widziała jak się mijają. Tak naprawdę bardzo rzadko się widywali.
Żegnali się w drzwiach jednak Maya nigdy nie widziała żeby tata pocałował mamę.
Zastanawiało ją to. Przecież gdy ludzie się kochają chyba się całują, prawda?
Przynajmniej tak słyszała.
- Mamo czy ty kiedyś
pocałowałaś tatę? – postanowiła o to zapytać pewnego popołudnia, gdy Eva sprzątała
w salonie. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia
i odwróciła się do córki.
- Maya, dlaczego pytasz?
- Bo nigdy nie widziałam,
żebyś to zrobiła.
- Uhm… oczywiście, że
tak. Pokazywałam ci zdjęcie ze ślubu. Pamiętasz?
- Mam na myśli teraz, a
nie podczas ślubu – powiedziała z niezadowoleniem w głosie.
Eva milczała przez chwilę
i w końcu westchnęła. Kucnęła przy córce i spojrzała jej w oczy.
- Maya między mną a tatą
wszystko w porządku jeśli o to chodzi. Nie musisz się martwić – uśmiechnęła
się, pocałowała córkę w czoło i wstała.
To by było na tyle jeśli
chodzi o rodzinne więzi. Czasem zastanawiała się czy rodziców nadal coś łączy. Nie
widziała żeby ze sobą rozmawiali, a jeśli już to wymieniali się kilkoma
słowami. Już nie wspominając o tym, że za każdym razem jak pytała o to jak się
poznali ciągle kłamali. Znała ich za dobrze. A może właśnie nie znała?
Wracając pewnego dnia wcześniej
ze szkoły usłyszała w salonie kilka głosów. Podeszła bliżej i słuchała.
- Nie zgadzam się! Nie
będziesz się w to angażować. Od tego są piloci wojskowi! – to zdecydowanie był
głos taty. Pierwszy raz słyszała żeby tak krzyczał.
- Jordan ma rację Evo.
Nie wiesz jak to wszystko wygląda. Jordan ma wieloletnie doświadczenie, a ty
byś miała jedynie kilkutygodniowe szkolenie. Nie dasz sobie rady – to
zdecydowanie był dziadek chociaż w tonie jego głosu nie rozpoznała tego samego
kochającego staruszka jakim dla niej był.
- Więc co mam robić?! Jedynie
patrzeć jak bliskie mi osoby się poświęcają?! Nie ma mowy! – mama była
wściekła. Wiedziała, że to ten moment kiedy lepiej dać jej spokój.
Maya usłyszała jakieś
szuranie. Chyba ktoś zmienił miejsce.
- Przypominam ci do
cholery, że mamy córkę o którą ktoś musi zadbać! Co się z nią stanie jeśli
straci matkę?!
Straci matkę? O czym oni
mówią? Czy mamie groziło niebezpieczeństwo?
- Nie straci. Dam sobie
radę. Poza tym co jej po matce jeśli Crogowie najadą ziemię? – mówiła spokojnie
choć wyczuwała w jej głosie wściekłość.
- Dobra, wszyscy spokój
bo zaraz się pozabijacie – wujek Rick też tam był – przykro mi Jordan, ale
teraz muszę przyznać rację myszce.
- No chyba oszalałeś?!
- Nie. Ty jesteś
najlepszym strzelcem, Eva najlepszym pilotem. Dobrze wiesz, że razem zrobicie o
wiele więcej.
- Dzięki Rick, ale oni
nie mają nic do gadania. Zrobię to. Poza tym… - ściszyła głos przez co Maya już
niedosłyszała. Postanowiła podejść bliżej jednak zahaczyła o lampę na szafce
która spadła. Wszyscy w salonie natychmiast pobiegli w stronę hałasu i ujrzeli
Mayę. Przerażenie w ich oczach było aż nadto widoczne. Już wiedziała, że dzieje
się coś niedobrego i znowu jej nie powiedzą. Znowu będą kłamać, wymyślą jakąś
historyjkę żeby ją uspokoić, ale nie chciała tego. Chciała po prostu żeby
powiedzieli jej w końcu prawdę. Tylko tyle. Łzy pojawiły się w oczach. Jordan
wyciągnął do niej rękę, spokojnie wymawiając jej imię. Ta jednak odskoczyła i
rozpłakała się po czym wybiegła z domu. Słyszała tylko jak wołają za nią, ale
nie obchodziło jej to. Chciała tylko wiedzieć kim są ludzie z którymi mieszka.
Tylko tyle.
Zaczął padać deszcz więc
postanowiła schować się pod drzewem. Cicho szlochała wyrzucając z siebie
wszystko co ją bolało. Rodzice ją okłamują, taty prawie nigdy nie ma w domu, a
na dodatek wspominali o jakimś najeździe Crogów. Czy mama i tata chcą walczyć
przeciwko nim? I co miał na myśli wujek Rick mówiąc, że razem osiągną więcej?
Pff… Przecież oni nawet ze sobą nie rozmawiają.
Usłyszała, że ktoś ją
woła. To była Eva. Biegła w jej stronę. Mocno przytuliła córkę.
- Skarbie przepraszam.
Nie powinnaś tego usłyszeć – powiedziała zdyszana. Jednak Maya odepchnęła ją.
- Nie dotykaj mnie!
Wszyscy kłamiecie, wszyscy! Nienawidzę was! – Eva rozszerzyła oczy w szoku –
mówisz, że między tobą a tatą wszystko w porządku, a nawet nie rozmawiacie –
kontynuowała cicho ze łzami w oczach – nie spędzamy już razem czasu, jego
ciągle nie ma w domu, a ty nie potrafisz mi nawet powiedzieć jak się
poznaliście. Ciągle kłamiesz. Nigdy nawet nie widziałam, żebyś go pocałowała czy
trzymała za rękę.
- Przecież to nie tak.
Posłuchaj mnie. Mnie i tatę łączy ogromna więź. Wiele razem przeszliśmy.
- Serio?! Jak możesz być
tego pewna?! Czy ta więź istnieje czy to tylko wasze wyobrażenie, a tak
naprawdę już nic nie zostało?!
- Skarbie, przecież…
- Nie! Nie chcę już tego
słuchać! Czy ty w ogóle znasz tatę?! Czy ty w ogóle jesteś jego żoną?!
- Maya, przestań!
Wystarczy tego – Eva krzyknęła wściekła z całej siły uderzając pięścią w
drzewo, jednak gdy zobaczyła przerażenie na twarzy córki, jej twarz złagodniała
– przepraszam kochanie. Nie powinnam.
Maya zauważyła ojca i
wujka biegnących w ich stronę.
- Maya, tu jesteś. Chodź,
porozmawiamy – powiedział ojciec spokojnie podchodząc do dziecka.
-Nie! Nienawidzę was! –
minęła ich i pobiegła w stronę domu. Odwróciła się jeszcze na chwilę i
zauważyła tatę, który trzymał mamę za ramię i coś do niej mówił.
Wbiegła do swojego
pokoju, pomimo protestów dziadka, który chciał z nią porozmawiać. Zamknęła
drzwi na zamek, krzyknęła że nie chce nikogo widzieć i rzuciła się na łóżko.
Założyła słuchawki i zaczęła słuchać muzyki z odtwarzacza, który kiedyś dała
jej mama. Tak bardzo chciała żeby wszystko było jak dawniej. Żeby tata wracał
do domu uśmiechnięty, całował ją w czoło na powitanie i mówił „Dzień dobry, jak
minął dzień mojej księżniczce?” Ona zarumieniłaby się, uśmiechnęła i wszystko
opowiedziała. Gdy się przewróciła zawsze pomagał jej się podnieść, ocierał łzy
i opatrywał zranione kolano. Na koniec mówił, że była dzielna i był z niej
dumny. Zawsze ze śmiechem przypominał, że charakter zdecydowanie odziedziczyła
po mamie, szczególnie gdy coś nabroiła. Taki był jej ukochany ojciec. To za nim
tęskniła. Z tą myślą zasnęła.
Obudziła się gdy było już
ciemno. Zegar wskazywał 22.13. Poczuła ogromny głód. Ściągnęła słuchawki i
zsunęła się z łóżka. Najciszej jak potrafiła przeszła do kuchni. Przy stole
siedziała mama z kubkiem w ręce. Maya stanęła przy oknie. Nie chciała jej
widzieć, a tym bardziej z nią rozmawiać więc po prostu odwróciła głowę. Eva bez
słowa wstała i zaczęła przygotowywać posiłek dla córki.
- Gdzie tata? – zapytała
po dłuższej chwili.
- Wyszedł do pracy.
No jasne, że tak.
Wszystko było ważniejsze niż jego rodzina. Mama w końcu podała jej kolację.
Szybko zjadła, odłożyła naczynia i wyszła z kuchni. Cieszyła się, że więcej nie
rozmawiały. Nie chciała tego. Jeszcze nie teraz. Poza tym jeśli rodzice w końcu
postanowią wyznać jej prawdę to chętnie ich wysłucha.
Przez następne tygodnie
na zmianę zajmowała się nią mama i dziadek, a czasem ciocia Sara, żona Ricka.
Lubiła ją, chociaż była kompletnym przeciwieństwem mamy. Cicha i spokojna. Nie
miała zbyt wiele wspólnego z wyścigami. Nawet jej nie interesowały. Widocznie
wujek Rick tego potrzebował. Stabilizacji i odpoczynku od tego wszystkiego.
Słyszała, że miał wypadek i już nie może latać, ale nikt nie potrafił jej
dokładnie wytłumaczyć jak to się stało, ani dlaczego w internecie nie było o
tym żadnej informacji. W końcu był niesamowitym pilotem. Bardzo chciała
zobaczyć wyścig mamy i wujka, ale to było niemożliwe.
- Jak tam mój mały pilot?
– zawołał uśmiechnięty Rick wchodząc do domu z Evą. Wydawała się być zmartwiona
bardziej niż zwykle.
- Wujek Rick! – zawołała
Maya z ogromnym uśmiechem i podbiegła rzucając się na niego z radości.
Mężczyzna ją złapał w pasie i podniósł do góry.
- Ale ty urosłaś! Już nie
jesteś taka lekka! – zawołał ze śmiechem i postawił ją na ziemi – wybacz młoda,
chyba się starzeję – powiedział i pogłaskał ją po głowie.
- Ty? Nie ma mowy!
- Dzień dobry Maya –
powiedziała mama. Dziewczynka spojrzała na nią i od razu odwróciła głowę.
Naprawdę miała jej dosyć. Próbowała z nią porozmawiać, ale chciała znać prawdę.
Chciała wiedzieć co się dzieje, a ta kobieta ciągle się wykręcała.
Rick podszedł do małej i
szepnął jej na ucho:
- Nie bądź dla niej taka
surowa, ok? A teraz poczekaj, zaraz
wrócimy – to mówiąc wyszedł z salonu razem z Evą i Sarą do innego
pokoju.
Maya postanowiła iść za
nimi. Przystawiła ucho do drzwi i nasłuchiwała. Domyśliła się, że szeptali bo
niczego nie słyszała. Och, jacy oni byli wkurzający! Chciała tylko wiedzieć.
Ledwo pamiętała ten dzień,
jak przez mgłę. Tata wpadł do domu zdyszany. Krzyczał żeby mama ją zabrała. To
było takie nagłe. Wpakowali ją do samochodu i zaczęli jechać. Rodzice
przekrzykiwali się wzajemnie.
- Dlaczego teraz do
cholery?! Co z Mayą?!
- Nie mamy wyboru! Ze
Stanem i Kojim będzie bezpieczna!
- Cholera!
W powietrzu rozległ się
ogromny wybuch. Powstało oślepiające światło. Gdy zniknęło Maya już nie
słyszała kłótni rodziców. Po prostu wpatrywała się w tysiące punktów na niebie.
Czy to wojna? Czy to Crogowie? Mama i tata mają tam walczyć?
Przyjechali do jakiegoś
hangaru. Niewiele zapamiętała. Wszystko działo się tak szybko. Rodzice
wchodzący do wojskowego ścigacza, dziadek dający im polecenia, ciocia Sara
mówiąca, że wszystko będzie dobrze, jakiś starszy obcy facet w wojskowym
mundurze wspominający o najgroźniejszym z Crogów - dowódcy. Eva i Jordan mieli czekać na
odpowiedni moment, żeby się go pozbyć. Czy to miejsce to była jakaś główna
baza?
Zaczynała rozumieć.
Wszystko. To że tata od kilku miesięcy tak rzadko bywa w domu, że mało rozmawia
z mamą. Spotkania z wujkiem, dziadkiem i innymi ludźmi, których nie znała.
Szepty między nimi, tak żeby tylko nie usłyszała. Mieli walczyć, tylko dlaczego
razem? Przecież oni nawet nie rozmawiają więc jak mają współpracować? Przecież
strzelec i pilot muszą sobie ufać, dobrze się poznać, nauczyć się swoich
nawyków więc dlaczego ktoś powiedział, że razem są najlepsi? Przecież między
nimi nic nie ma. Nawet nigdy się nie pocałowali więc dlaczego?
Ludzie biegający wokół,
krzyki – to wszystko wydawało się takie nierealne. Spoglądała tylko na duży
monitor na którym widziała mamę i tatę. Nie wiedziała ile to trwało, ale gdy
zrozumiała, że mama i tata wkraczają do akcji upadła na kolana. Czy to strach?
Chyba tak. Nie chciała stracić dwóch najważniejszych osób w jej życiu. To
wszystko już było nieistotne. To że nie rozmawiali, że nie widywali się, że tak
naprawdę żyli osobno. Chciała ich tylko zobaczyć całych i zdrowych.
Ktoś ją podniósł. To był
wujek Rick. Wspomniał coś o dzieciach i nieodpowiednim miejscu. Nieważne. Ona
musiała to zobaczyć. Musiała ich zobaczyć. Wyrwała się i pobiegła przed siebie.
Weszła po schodach. Gdzieś tu musiało być jakieś okno. Znalazła wejście na dach.
Nareszcie. Widziała statki, które latały niebezpiecznie blisko. Wśród nich ich
statek. Właśnie włączali się do walki z największym tridentem.
To była jedyna rzecz,
którą zapamiętała ze szczegółami. Ich wspólna walka. Ich współpraca. To było
niesamowite. Oboje wiedzieli co robić. Żaden ich ruch nie był przypadkowy.
Wszystko było przemyślane. Ich akrobacje były niemal jak taniec. Czy można
powiedzieć, że ścigacz tańczy? Cóż, to chyba nieistotne, bo dla niej tym to
właśnie było. Mama dokładnie wiedziała kiedy tata będzie strzelać i odpowiednio
się ustawiała, za to on w odpowiednim momencie robił jej przejście. Coraz
bardziej się oddalali. Nie wiedziała ile tam stała, ale chciała być z nimi
końca.
- Maya, tutaj jesteś!
Chodź tutaj! – krzyknęła ciocia przytulając ją – idziemy.
- Nie. Muszę tu być – jej
spojrzenie mówiło, że nie odpuści. Musiała to zobaczyć.
Nie wiedziała ile minęło,
ale widziała jak statek przywódcy Crogów został zniszczony. Inni się wycofywali.
To był koniec. Statek rodziców wracał do hangaru. Pobiegła tam zostawiając Sarę
daleko w tyle. Właśnie wychodzili ze ścigacza. Wszyscy do nich podchodzili i
gratulowali mimo ogromnego zmęczenia, ale kto by spał po tak niesamowitej nocy?
Stanęli blisko siebie i uśmiechnęli. Prawdziwie, z uczuciem… Pierwszy raz od
dawna.
- Mamo, tato, naprawdę
jesteście najlepsi – szepnęła uśmiechając się pod nosem. Następnie podbiegła do
nich i mocno uścisnęła.
Następnej nocy spali w
trójkę. Wmówiła im, że bardzo się bała i chce być blisko nich. Po części mówiła
prawdę, ale był też inny powód. Ważniejszy. Chciała ich wreszcie zobaczyć
razem. Nawet jeśli to będzie tylko jeden raz. To jej wystarczy. Czuła dziwny
spokój, już nie przejmowała się tym wszystkim tak bardzo. Po prostu cieszyła
się ich obecnością.
Obudziła się gdy zegar
wskazywał 01.04 w nocy. W pokoju nikogo nie było. Poczuła się rozczarowana, ale
nie byłaby sobą gdyby nie sprawdziła dokąd poszli. Nie odpuści im, nie ma mowy.
Sprawdziła każde pomieszczenie, zanim zeszła po schodach. Zauważyła ich na
dworze. Mama siedziała na barierce, a tata opierał się rękami. Rozmawiali o
czymś więc podeszła bliżej, żeby lepiej słyszeć.
- Wiesz o co wtedy
zapytała? Czy więź między nami nie jest kłamstwem i czy na pewno jesteśmy
małżeństwem, bo na to nie wygląda. Wykrzyczała mi to prosto w oczy. Trochę mnie
wtedy poniosło. Starałam się z nią porozmawiać, ale czuła się skrzywdzona, że
nikt jej niczego nie mówił.
- Obiecuję, że z nią
porozmawiam – powiedział tata i uśmiechnął się do mamy – będzie dobrze.
- Ona tęskni za tobą. Z
resztą ja też.
- Wiem. Teraz będzie
lepiej. Obiecuję.
Maya nie mogła się
nadziwić. Oni naprawdę rozmawiali. I to jak! Patrzeli na siebie z takim
uczuciem. Jak dawniej. Zaczął padać deszcz. Jordan i Eva schowali się pod
zadaszeniem. Tata ściągnął swoją kurtkę i nałożył ją na ramiona mamy lekko je
pocierając. Objął od tyłu i przytulił. Nie wiedziała ile tam tak stali, ale to
był dla niej najpiękniejszy widok na świecie. Chociaż czegoś jej ciągle
brakowało. Tylko czego? Mama odwróciła się do taty i go przytuliła, potem na
niego spojrzała. On objął ja w pasie. Oboje uśmiechnęli się do siebie, a on
pochylił się w jej stronę. Coś jeszcze jej szepnął, a mama cicho się
roześmiała. Zniżył się jeszcze bardziej. Maya wstrzymała oddech. Miała wrażenie
jakby wszystko się zatrzymało. Pocałował mamę z ogromnym uczuciem.
Wróciła do łóżka z
radością w oczach i delikatnym uśmiechem na ustach. Tak, to było zdecydowanie
to czego jej brakowało.
Długo zabierałam się za ten komentarz, bo nie wiedziałam od czego zacząć.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak pisałaś jeszcze w czasie szczytowej formy Obana, nie wiem ile miałaś wtedy lat, ale podobnie jak wiele opowiadań z tego okresu (w tym moje) wydawało się dziecinne - no bo jak miało być inaczej?
W tej chwili czytam opowiadanie bardziej dojrzałe, choć jeszcze wdał się chaos.
Bardzo szybko przesuwałaś się między scenami, ale mam wrażenie, że efekt celowy - bo w końcu z piszesz z perspektywy dziecka które nie wie niczego, jeśli taki miał być efekt: takiego zagubionego dziecka to wyszło super :).
Podobała mi się sama koncepcja - bardzo pogodna, choć brakuje mi w niej informacji, kto w sumie wygrał Oban, jeśli nie Ziemia.
Żałuję, że jest to miniaturka, jednak mam nadzieje, że na tej jeden się nie skończy i "Oban - trochę inaczej" przedstawi jeszcze kilka mniejszych historii w najbliższym czasie :)
Bardzo dziękuję za opinię. Każda jest na wagę złota ;). Akcja szła dosyć szybko właśnie z powodu Mayi, która nie do końca rozumie co się wokół niej dzieje. Informacji o tym kto został Avatarem nie ma, bo napisałam to z perspektywy dziecka które nie wie, że taki wyścig miał miejsce.
UsuńNa razie blog będzie miał taką nazwę, bo sama do końca nie wiem jak to poprowadzić. Myślałam o dłuższej historii, ale najpierw muszę mieć przede wszystkim pomysł, a później dokładnie go rozpisać. Aczkolwiek chętnie przyjmę wszelkie rady, pomysły czy nawet wyzwania na krótsze historie.
Pozdrawiam