Nie byłam pewna czy powinnam to wstawić, no ale może mnie natchnie na dłuższą historię. Kto wie? To
kolejna miniaturka z kategorii AU. Oglądając (znowu) OSR zastanawiałam się
jakby potoczyły się losy bohaterów gdyby Don do samego końca się nie dowiedział
o tym, że Molly to Eva. Jakoś mnie natchnęło na ten krótki tekst. Kanon szlag
trafił, bo oczywiście dla Evy zawsze był najważniejszy ojciec, a tu jednak
postanowiła się poddać. Opinie (te negatywne też) mile widziane.
Był
wieczór kiedy statek Avatara wylądował na obrzeżach miasta. Już po chwili
pojawiło się mnóstwo opancerzonych wozów na sygnałach. Drużyna ziemi od razu
została eskortowana rządową limuzyną w asyście wojska. Spotkanie z rządem
trwało wiele godzin, gdzie każdy musiał ze szczegółami opowiedzieć co się stało
na Obanie. Don cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania, Stan nieco
zirytowany nerwowo tupał nogą siedząc na krześle, Koji zmęczonym wzrokiem
obserwował jednego z „katów” i niemal mechanicznie odpowiadał na jego pytania.
Molly, gdy kolejny raz została poproszona o odpowiedź na to samo pytanie
wściekła się. Wstała z krzesła i zaczęła krzyczeć. Właśnie straciła
przyjaciela, a jej ojciec nadal nie wiedział, że jest jego córką. Miała dosyć.
To zdecydowanie była ciężka noc.
Gdy
przesłuchanie się skończyło, limuzyna w której siedział cały zespół odwiozła
Stana i Koji`ego do warsztatu Miguel`a. Zdecydowali, że chcą się z nim
przywitać zanim odpoczną. Pożegnali się z Molly i zaproponowali żeby kiedyś ich
odwiedziła. Zadeklarowali, że chętnie ją podszkolą w mechanice jeśli tylko
będzie chciała. Była im bardzo wdzięczna za okazane wsparcie i chęć nauczenia
jej czegoś. Jednak wyniosła coś dobrego z tej podróży. Pożegnali się jeszcze z
Don Wei`em i opuścili byłego szefa i przyjaciółkę.
Wreszcie
zostali sami. Molly dokładnie na to czekała, jednak już nie była taka pewna co
chciała powiedzieć tacie. „Panie Wei, mam na imię Eva, jestem twoją córką,
którą zostawiłeś w szkole z internatem 10 lat temu.” Prosto, bez owijania w
bawełnę. To wydawało się być w porządku. Jednak nie potrafiła wykrztusić ani
jednego słowa. Zastanawiała się czy Don nie uzna, że zwariowała. Może wścieknie
się i powie, że ktoś taki nie może być jego córką. Może będzie rozczarowany, a
może jednak przytuli ją i przeprosi za wszystko.
Don
Wei zauważył jej zdenerwowanie. Widział jak wpatruje się w podłogę i marszczy
brwi jednocześnie przygryzając wargę. Może ich stosunki nie były za dobre, ale
w końcu byli zespołem, a ta dziewczyna uratowała Ziemię. Cały ten czas narażała
się nie znajdując z jego strony zrozumienia. W końcu nadal była tylko
dzieckiem. Przypomniał sobie jak często na nią krzyczał. Później było trochę
lepiej. Zaczęła słuchać, on postanowił nieco jej odpuścić. Nadal stąpali po cienkim
lodzie, ale jakoś udawało im się utrzymać tą cieniutką nić porozumienia. Była
głośna, zbuntowana, bezczelna, wybuchowa, nieznośna, czasem irytująca,
nieposłuszna, ale… polubił ją. O dziwo, naprawdę polubił tą bestię w ciele
dziewczyny. Jego córka była w jej wieku. Ciekawe czy by się polubiły?
Poczuł,
że jest jej coś winien więc się odezwał.
-
Molly? - dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego zdenerwowana – Nie
miałem okazji zapytać. Gdzie mieszkasz?
Chwilę
zastanawiała się co mu odpowiedzieć. Jedyne co jej przyszło do głowy to:
-
Niedaleko – odwróciła głowę w stronę okna i wpatrywała się w krajobraz za nim.
-
A rodzina? Rodzice, rodzeństwo? Pewnie się o ciebie martwią.
Cicho
westchnęła. Nie rozumiała dlaczego teraz o to pyta? Czyżby się domyślał czegoś?
-
Niekoniecznie.
Don
zrozumiał, że Molly nie chce o tym mówić. Wolał odpuścić. Mimo wszystko nie
chciał się denerwować. Marzył o odpoczynku.
Dziewczyna
zbita z tropu postanowiła podejść go z innej strony. Musieli w końcu dojść do
porozumienia. Tak bardzo chciała mu wszystko powiedzieć, ale coś ją hamowało.
-
Panie Wei – zaczęła i odwróciła głowę w jego stronę – wspomniał pan, że ma pan
córkę. Jaka ona jest?
Mężczyzna
kompletnie zaskoczony tym pytaniem spojrzał na dziewczynę. Szybko się
zreflektował i wyjrzał przez okno. Zaczął powoli:
-
Ja… nawet nie wiem. Nie kontaktowałem się z nią od dziesięciu lat – dlaczego
postanowił jej to powiedzieć?
Chwila
ciszy. Zrozumienie. On się nie domyśla.
-
Odwiedzi ją pan czy może nadal będzie tchórzyć?
-
Tchórzyć?
-
Tak, tchórzyć. Być może czeka na pana. I tęskni.
Don
spuścił wzrok i westchnął. Gdy się odezwał jego głos był pełen stanowczości i
chłodu. Zupełnie jak przy pierwszym ich spotkaniu po 10 latach.
-
Moje prywatne sprawy nie są zbyt dobrym tematem do rozmów. Córka jest w
bezpiecznym miejscu. Jestem pewien, że beze mnie świetnie daje sobie radę. –
przerwał i widząc szok w oczach Molly dodał już łagodniej – marny ze mnie
ojciec. Eva nie potrzebuje kogoś takiego.
Głowa
Molly delikatnie opadła. Gniew, rozczarowanie, a może nienawiść? Czuła chyba
wszystko. Zaczęła ciężej oddychać. To tak bardzo bolało. Ten człowiek był ślepy.
Dlaczego nie mógł tego zrozumieć?
-
Molly? Dobrze się czujesz?
Ktoś
dotknął jej ramienia, a ona podskoczyła. To był Don. Spojrzała mu w oczy i zrozumiała. To było jak uderzenie
tsunami, tak nagłe i silne. Niszczące cały jej obraz idealnego ojca, któremu
była w stanie wybaczyć wszystko.
On jej nie potrzebuje.
Jej
oczy pociemniały. Uspokoiła oddech i wyprostowała się.
-
Oczywiście panie Wei – powiedziała z całkowitą obojętnością.
Zdecydowała.
On jej nie chce więc nie będzie mu się narzucać. Poradzi sobie bez niego.
Szybka decyzja. Poprosiła o zatrzymanie limuzyny. Jeszcze przed wyjściem
podziękowała za współpracę i poinformowała Don Wei`a, że rezygnuje z pracy.
-
Powodzenia i żegnam, panie Wei.
Wyszła
z limuzyny. Jeszcze usłyszała za sobą: „Molly, czekaj!”. Nie odwróciła się.
Szła przed siebie zostawiając wszystko. Łza spłynęła jej po twarzy.
Don
nie rozumiał co się właśnie stało. Rozmawiali o jego córce, a Molly tak nagle
stwierdziła, ze rezygnuje z pracy i wyszła. Naprawdę poczuł, że jest jej coś
winien. Nie rozumiał dlaczego, ale zawołał ją ostatni raz:
-
Molly, czekaj! – gdy się oddaliła ciszej dodał – powodzenia.
Minęły
trzy tygodnie. To był kolejny późny wieczór w biurze. Wydawało się, że wszystko
wróciło do normy. Don Wei przygotowywał drużynę do Grand Prix, które miało się
odbyć w następnym tygodniu. W tym całym chaosie próbował skontaktować się z
Rickiem, jednak jakby zapadł się pod ziemię. Mimo wszystko był jego
przyjacielem i martwił się o niego. Właśnie wypełniał papiery kiedy znowu
poczuł coś dziwnego. Od kiedy wrócił z Obana coś nie dawało mu spokoju.
Dręczyło go dziwne uczucie. Coraz częściej myślał o małej Evie. Bardzo ją
kochał, ale bał się. Cholernie się bał spotkania z nią. Myślał, że zbyt dużo
czasu minęło. Westchnął i wyciągnął pudełko, w którym trzymał zdjęcie rodziny.
Wpatrywał się w nie z uczuciem. Jego mała dziewczynka. Jego ukochana córeczka.
Wierzył, że zrobił wszystko żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
„Odwiedzi ją pan? Czy może nadal będzie
tchórzyć?”
Głos
Molly odbił się echem w jego głowie.
„Być może czeka na pana. I tęskni.”
Opierając
łokcie na biurku położył dłonie na głowie i zamknął oczy. Być może nie było za
późno, żeby pojednać się z córką. Może mu wybaczy. Zdecydował. Podszedł do holotelefonu
i wybrał numer. Po chwili ukazała mu się starsza kobieta. Dyrektorka szkoły
Stern.
-
Czy wie pan, która godzina?! Wszyscy o tej porze śpią!
-
Bardzo przepraszam, ale chodzi o moja córkę.
-
Eh, kogo mam zawołać? – zapytała po chwili tonem, który mógłby przestraszyć
nawet umarłego. Wtedy mężczyzna pierwszy raz zastanowił się czy aby na pewno
podjął dobrą decyzję o umieszczeniu Evy w tej szkole.
-
Evę Wei.
Dyrektorka
nagle się ożywiła i z przerażeniem zauważyła, że rozmawia z ojcem tej
nieznośnej dziewuchy.
-
Panie Wei! Bardzo przepraszam! Wiem, że musi się pan martwić, ale robimy
wszystko, żeby ją znaleźć!
-
O czym pani mówi?
-
To pan nic nie wie? Eva w dzień swoich urodzin cały dzień czekała na pański telefon,
a nad ranem uciekła!
Gdy
to usłyszał niemal kolana się pod nim ugięły. Jego maleństwo uciekło. Nie
wiadomo gdzie jest. Stał chwilę otępiały patrząc w podłogę i zacisnął pięści. W
końcu się opamiętał i poprosił o natychmiastowe wysłanie wszystkich akt córki
wraz z aktualnym zdjęciem. Kobieta obiecała, że za chwilę wszystko będzie miał.
Opadł ciężko na fotel i zastanawiał się. Nie mógł uwierzyć. Dlaczego do cholery
nikt go nie poinformował? Oparł się o biurko, wplótł palce we włosy mocno je
chwytając i zacisnął oczy. Gdzie wtedy był? Musiał dokładnie przypomnieć sobie
ten dzień. No tak, spotkanie z prezydentem. Dzień kiedy musiał zebrać drużynę
na Wielki Wyścig Obana.
Dzień w którym Molly pojawiła się w
firmie.
Nagle
potężne uczucie wybuchło w jego wnętrzu. Serce zaczęło szybciej bić jakby miało
wyrwać się z piersi. Potężny huragan przetoczył się w jego głowie nie
pozwalając poukładać myśli. Musiał sobie przypomnieć. Jej zachowanie… dzień w
którym pojawiła się w firmie… jej niepewność w momencie gdy musiała się
przedstawić… ich kłótnie… brak porozumienia…
„Czy ojciec nie nauczył cię dobrych manier?!”
„Nie, nie nauczył!”
Styl
ścigania się… tak podobny do tego May`i.
„Dopóki możemy latać, wciąż mamy szansę. To
naprawdę jeszcze nie koniec świata.”
Jej
determinacja w oczach. To niemożliwe. To na pewno nie to. Nie wierzył. Gdyby
tak było… Przypomniał sobie jak zmieniło się jej spojrzenie w limuzynie. Nagle
stało się tak puste, obojętne…
„Żegnam, panie Wei.”
Podniósł
głowę, gdy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Akta Evy. Zbliżył się do
komputera. Gdy już miał otworzyć przesłaną wiadomość, zatrzymał się. Nie mógł
się ruszyć, jakby niewidzialne liny splątały jego ciało, nie pozwalając na
poznanie prawdy. Zaczął się trząść. Przecież to absurd. Ona nie może być… Nie
ona. Eva na pewno jest spokojną, miłą dziewczyną. Tak, właśnie! Wybrał dla niej
szkołę, która miała ją wychować na porządnego człowieka, a nie buntownika.
Musiał tylko otworzyć tą wiadomość żeby się o tym przekonać.
„Dane
ucznia szkoły Stern: Eva Wei”
Niżej
zdjęcie, które zaraz miał zobaczyć. Jeden ruch… Ukazała mu się 15-letnia
dziewczyna z bordowymi oczami. Czarne włosy w połowie zabarwione na czerwono.
Dwa tatuaże na twarzy. Eva.
Zakrył
oczy dłonią i zapłakał rzewnymi łzami.
To jest bardzo przyjemna opowieść, która mogłaby być początkiem czegoś bardzo fajnego i rozwiniętego. Sam styl czyta się gładko, nie jest to przesadzone, a wszystkie najważniejsze emocje skompensowane. Jedyne co bym zmieniła to inna forma przedstawienia myśli i tekstów, jest przyjęte ze takie coś pisze się kursywa bez zbędnych enterów ��
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za opinię. Zapamiętam :)
UsuńHej, pomysł z krótkometrażowymi opowiadaniami jest rewelacyjny!
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać w pełni rozbudowane książki, jednak takie krótkie opowieści są według mnie miłą odskocznią. Idealną, by oderwać się na chwilę od codzienności i oczyścić umysł.
Ogromnie podoba mi się ukazanie historii Dona i Evy z zupełnie innej perspektywy i to w jednym poście. Czytało się go z lekkością i przyjemnością. Dobrze też zbudowałaś napięcie i odtworzyłaś możliwe zachowania bohaterów, co bywa dla niektórych trudne.
Dostrzegam też znaczną różnicę pomiędzy stylem pisania w poprzednim opowiadaniu o Mayi, a tym. Poprzednie było trochę chaotyczne i w połowie nie byłam pewna czy akcja przeniosła się do wspomnień dziewczynki, czy to nadal teraźniejszość (chodzi o moment, kiedy Maya wraz z rodzicami udaje się do Stana i Kojego z powodu ataku Crogów). W *Zdjęciu" nie mam wątpliwości co się dzieje i w jakim czasie. :D
Super Ci to wyszło i mam nadzieję, że będziesz tworzyć więcej takich krótkich opowiadań, no i częściej 😊